piątek, 20 sierpnia 2010

Dress Less to Impress czyli Amsterdam 20.08

Witajcie kochaneczki! Jak sie bawicie? Bo my wspaniale! Zawdzieczamy to glownie napotkanym ludziom, a ci bynejmniej nas nie zawiedli.

Pierwszym napotknaym przez nas osobnikiem byl osamotniony, porzucony wozek lotniskowy. Niestety towarzystwo wylacznie babskie zdawalo sie go przytlaczac i w koncu zdecyowal sie wyruszyc w podroz z samym soba, jak na mezczyzne przystalo. Chwile pozniej, na srodku drogi zamiast w szukanej przez nas dlugo zatoczce, zatrzymal sie przesympatyczny, a jakze niezorientowany Afroeuropejczyk. niestety, jego GPS nie byl w stanie poiwedziec mu ani gdzie jest ani gdzie powinien jechac wiec i on w koncu wyruszyl pozostawiajac nas na poboczu z zyczeniami powodzenia i udanej podrozy. Nie czekalysmy dlugo.

Nasz wybawca - wlasciciel oryginalnego imienia Peter Klaus i klimatyzowanej beemki - zbaral wszystkie cztery z nas i porzucil dopiero pod jakze przyjaznym w tej obcej krainie znakiem McDonald'sa. Tam musialysmy sie juz podzielic. Murci i Agacie poszczescilo sie niebywale - brazylisjki milosnik spodni rurek otowrzyl szybe, rzekl 'It's your lucky day' i zawiozl je az do samego Amsterdamu. Duet Kas nie moze jednak narzekac. Pocztaek byl co prawda trudny, kierowy na stacji benzynowej zdawali jechac sie wszedzie, ale nie do stolicy. Lecz nagle, pewien schludny 45latek w bialo-czerwonej koszuli w stylu lat 50. przypomnial sobie jak cieleciem byl, jak spedzal mlodosc w autostopie, a pewien kierowca z Portugalii byl nawet jego swiadkiem na slubie - tak blisko sie zaprzyjaznili. Dodam tylk oze pan Jan gra na perkusji, jest powaznym menagerem i ma trzech synow - przypuszczalnie rownie przystojnych. Leczb rak czasu na romanse, Europa czeka. Nasz entuzjazm podzielalo hippie - malzenstwo, ktore w koncu dostarczylo dwie Kasie do Amsterdamu.

Nasi gospodarze to parka wprost przeurocza. Dbaja, by niczego nam nie brakowalo. Przed domem stoi czerwony BMW K1200RS (to jest motor! motor!), a dom swiadczy o tym, ze wlascicielem jest informatyk - to jednak dosc urocze!

Poki co, Amsterdam nas nie zawiodl. Ja na przyklad uswiadczylam dzis lekcji jazdy na wrotkach. Sama nie wiem czy bardziej porwala mnie ta poezja lekkiej jazdy, czy postac mego mentora. Poki co, umowilam sie z Eddiem, ze powroce do Amsterdamu. Oby czekal wiernie!

Wracajac z naszych popoludniowych wojazy (spacerowalysmy dzielnie przez stolice kraju tulipanow), minelysmy oczywiscie slawny Red Light (szczegoly udostepnimy jedynie pelnoletnim), poczym trafilysmy wporst na wieczor kawalerski! Gorace, brazylijskie rytmy przypomnialy o korzeniach panny mlodej - czyli dorbnego brazylijczyka, ok 1.68 wzrostu. Pan mlody zas to miejscowy mezczyzna, swietujacy ostatnie dni wolnosci w teczowym krawacie. Witamy w kraju, gdzie wszystko jest dozwolone!

Bawilysmy sie tak przednio, ze czas juz najwyzszy zazyc snu. W koncu jutro czeka nas dalsze zwiedzanie. Skoro w kilka ogdzin Amsterdam pokazal nam tak wiele, az nie wyobrazam sobie coz to bedzie jutro!

czymajta siecieplo i jedzcie duzo groszku!

1 komentarz:

  1. fajnie sie was czyta
    'It's your lucky day' to moj ulubiony fragment ;)

    Ł.

    OdpowiedzUsuń