wtorek, 31 sierpnia 2010

Hiszpanska droga przez meke

Opuszczajac camping 3 estrellas wkroczylysmy na droge, ktora nie byla ani wspaniala, ani krotka, choc tak na to liczylysmy. Wiele czasu uplynelo nim zrozumialysmy gdzie popelnilysmy blad - otoz powodzenie kazdego dnia zalezy wylacznie od zjedzenia jednego z cukierkow ofiarowanych nam przez drogiego naszego szczepowego (pozdrawiamy!). Tak to juz jest - madre polki po szkodzie.

Jak zaraz sie dowiecie doswiadczenia skladow Agata + Kasia Ka vs Mrucia + Kasia Ko roznia sie dosc znacznie i z tej oto przyczyny najpier ja opisze me losy z Agatha, a nastepnie Kejt przedstawi Wam perypetie jej drogi z Murowana.

Alors,

pierwszym naszym laskawca 27.08 byl cichutki, hiszpanski 40latek, ktory podrzucil nas zgodnie z naszymi blaganiami na proxima cassolinero, skad z kolei poratowal nas przesympatyczny rosjanin. Nosnych ballad o Priviet Andriei nie zapomnimy juz nigdy! Niestety, nasz герой (rus. bohater ;)wysadzil nas w miejscu dosc niefortunnym - byly to co prawda bramki na austrade, szkoda tylko, ze nie uczeszczane zbyt czesto. Wreszcie jednak pojawil sie on - kilka tatuazy, walijski akcent i krotka niestety trasa. Nonetheless, tych 15 minut wypelnionych dzwiecznym brzmieniem cute brittish accent nic nie zacmi. Z pustawej stacji gdzie wysadzil nas walijczyk podwiozlo nas z kolei szalone malzenstwo - panstwo po 40, ubierali sie i zachowywali jakby wciaz umawial sie na pierwsze randki w gimnazjum. Bylo to bardzo urocze. Przez pierwsza godzine. Nastepnie udalo sie nam podjechac kawalek z hiszpanskim amigo, ktory nie potrafil powiedziec ani 1 (slownie: jednego) slowa po angielsku. Na szczescie Agata jest mistrzynia pokazywanek. Tzn. jezyka migowego :) Kolejnym bohaterem okazal sie Miro ze Slowacji. Tak sie sklada, ze mijal nas juz wczesniejszej stacji, co zauwazylam, ona zas zauwazyl, ze poprzednio trzymalam kartke z kierunkiem podrozy do gory nogami. Spedzilysmy z nim kilka milych godzin odkrywajac podobienstwa dwoch tych jezykow. Miro wysadzil nas 85 km od Cartageny, bylysmy tak blisko celu! Lecz...

Ni stad ni z owad pojawil sie (z)Alfredo. Poczatek tej znajomosci wrozyl calkiem dobrze. Kilka zartow, liczne komplementy, ale kiedy oswiadczylysmy, ze wolimy dolaczyc do naszych przyjaciolek zamiast jego kumpli na imprezie, obrazil sie i wysadzil nas na jakims rondzie skad zabral nas podstarzaly fan futbolu. Niestety nie dowiozl nas do Cartageny. Te noc spedzilysmy osobno. Z tesknoty oka nie zmruzylam.

Kolejny dzien jednak okazal sie byc o wiele milszym. Juz z rana zlitowal sie nad nami wytatuowany mlodzieniec, ktory nadlozyl ponad 30 kilometrow by tylko dokonczyc nasza rozmowe o podrozach. Przyznam szczerze, ze gdy wysadzal nas na stacji cieszylam sie bardzo z obowiazku hiszpanskiego zwyczaju do besos :)

Z tej stacji zabral nas sympatyczny amigo, nie szczedzac nam po drodze zlotych rad. Nastepnie wsiadlysmy do samochodu dwoch uroczych starszych panow. Wydaje mi sie, ze odnalezli w nas corki, ktorych hiszpanskie prawo nigdy nie pozwolilo im adoptowac. Z tego wiktu i opierunku wysiadlysmy dopiero na stacji, ktora byla chyba dosc opuszczona. Wlasciwie nie bylo tam nikogo procz psa i jego kleszczy. Na szczescie po jakze krotkich 30 - 40 min przejezdzajac obok kierowca zlitowal sie i powiedzial nam, ze stoimy na drodze do nikad i lepiej uczynimy wracjac na rondo. Rondo to blisko nie bylo, ale przeciez w taka hiszpanska pogode maszeruje sie przyjemnie. Z reszta warto bylo, bo z tego wlasnie ronda zabral nas Javier (¡Hola! :), ktory aktualnie uczy matematyki w liceum i gwarantuje Wam, ze kochaja sie w nim wszystkie uczennice! Korzystajac z dwumiesiecnzych wakacji Javier wraz ze swym uroczym psem podrozuja vanem po Hiszpanii. W trakcie dlugich przejazdow Javier spiewa wraz z radiem - i to nie byle jak! Coz moge rzec, podarowalam mu gumke do wlosow i mam nadzieje, ze bedzie ja nosil gdyz jest czerwona i moze osloni go przed nadmiernymi urokami licealistek! (Javi, en Poloña, tenemos un differente sentido del humor :)

Z Grenady (bo az tam zawiozl nas Javi) az za Malage dojechalysmy z niepozornym 50latkiem, spiewajac z nim i Robbim Williamsem. Za wiele sie nie odzywal, lecz na koniec zazadal wspolnego zdjecia. Nie minela chwila, nie zapomnialysmy jeszcze balskow flesza, a juz wsiadalysmy do conajmniej wypasionego Audi George'a Clooney'a!! Co prawda byl portugalczykiem, ale wierzcie mi, nie bylo widac roznicy! Nasz drogi gentleman (jak sam siebie okreslil, a zrobil to w sposob zmiekczajacy kolana) podwiozl nas az do stacjii 7 km od... Gibraltaru!! A tam, wegierskie malzenstwo samo zaproponowalo nam podwozke.

I tak oto jeszcze przed 18 przekroczylysmy granice Imperium Brytyjskiego nie mogac oderwac wzroku od gory, na ktora przyjechalysmy sie wspiac. Pospacerowalysmy troche, przemykalysmy - my marne i smierdzace - miedzy parami mlodymi i ich odpicowanymi goscmi, ja wskoczylam nawet do zimnego morze i znalazlysmy spokojne miejsce na nocleg. Ciezko bylo zamknac powieki ze swiadomoscia, ze Kasia i Murcia sa gdzies daleko. Lecz tamten dzien byl dla mnie swiadectwem tego, ze sa na Ziemie dobrzy ludzie! W sercu czulam nadzieje! Zasnelam wyobrazajac sobie te chwile, gdy dolacza do nas dziewczyny i wspolnie POMACHAMY AFRYCE!

Czy Kejt i Murowana dojada na Gibraltar?
Czy udalo sie nam wypelnic misje?
Czy nasze reczniki kiedys wyschna?

Tego dowiecie sie w nastepnym odcinku!

Montpellier-Barcelona

Kilka nowych zdjec, cobyscie mogli sie poczuc jak bedac z nami :)




















Jeszcze w Montpellier - idziemy na wylotowke.


prawie jak japonscy turysci - fotki przez szybe samochodu:




















plac zabaw dla doroslych:



Barcelona

W drodze do Parku Guell-prowadza tam schody ruchome! niesamowity widok tak w srodku miasta.

W Parku:



Na miescie:



Kate i obdarowani przez nia arbuzem capoeir´zysci

Prawie jak Marilyn Monrooe, prawda?


Spiewaczki na przystani

Agatha i Katalonczyk - Marc


Jakby ktos nie wiedzial - to my i Mamut :)

Spiewak operowy, ktoremu wtorowalysmy.


Kto wie jaki bedzie kolejny srodek transportu?



Impreza przy fontannach.


Superstar i meksykanscy fani :)

te quiero Barcelona

Dzien w stolicy Katalonii rozpoczal sie bardzo zwyczajnie - prysznic, sniadanko i ruszamy na miasto. Jako pierwszy zaszczytu naszych odwiedzin dostapil parku Guel. Juz od poczatku dnia upal mocno dal nam sie we znaki. Wymeczone wysoka temperatura podjechalysmy pod Szpital Sant Pau, ktory jak sie okazalo aktualnie jest w remoncie i nie ma mozliwosci wejscia na dziedziniec. Zatem strzelilysmy pare fotek i ruszylysmy do Segrady. Nie mialysmy zamiaru wchodzic do srodka, wiec rownie szybko udalo nam sie obejsc dookola to dzielo Gaudiego i ruszyc w droge do dwoch nastepnych - Casa Mila i Casa Batlo. Z tego miejsca bylo juz bardzo blisko do miejsca, na ktore wszystkie czekalysmy - rambli. Deptak barcelonski byl jak zwykle wesloy, gwarny i zatloczony. Nasze kroki skierowalysmy na rynek, gdzie mozna zakupic swieze owoce, soki i koktajle. Po takim zastrzyku witamin ruszylysmy dalej w dol Rambla by dotrzec do placu Reial. Wlasnie odbywal sie tam bardzo efektowny pokaz capoiery. Po wystepie pioczestowalam zmeczonych tancerzy arbuzem, a w zamian za to moglam zrobic sobie z nimi zdjecie.

Wciaz bylo bardzo goraco, wiec zeszlysmy jeszcze nizej do portu, gdzie wiatr lagodzil troche upal i usiadlysmy by odpoczac. Przy brzegu znajduje sie tam przystan jachtowa, ktorej widok zainspirowal mnie i Kasie do spiewania wszystkich mozliwych piosenek, ktore kojarzyly nam sie z woda i morzem. Zaczelo sie od My heart will go on, a skonczylo na szantach wszelakiego rodzaju. Gdy tak beztrosko wydzieralysmy sie, zauwazylysmy, ze ktos nam sie przyluchuje. Pomachalysmy wiec do czlowieka na jachcie, a on i jego koledzy nam odmachali. Tym samym uznalysmy znajomosc za zawarta i pokazalysmy naszym nowym kolegom by do nas podplyneli. Jeden z nich pokazal na palcach 15, z czego wywnioskowalysmy, ze uczynia to za 15 minut. Chociaz wlasciwie mialysmy zamiar juz opuscic port, to jednak pokusa przejazdzki jachtem byla silniejsza i postanowilysmy poczekac. Wkrotce na horyzoncie pojawiul sie nasz nowy znajomy imieniem Marc i wytlumaczyl nam, iz niestety nie ma mozliwosci wyjscia w morze z powodu zbyt silnego wiatru. Chociaz nie bylo nam dane podziwiac Barcelone z pokladu jachtu, to wcale nie czulysmy sie poszkodowane, poniewaz Marc zostal naszym prywatnym przewodnikiem. Juz razem ruszylismy do parku Ciutladella, a po obejrzeniu fontannjy i obowiazkowych fotkach z mamutem usiedlismy na chwile na trawie by odpoczac, a Marc uczyl mnie jak sie liczy po katalonsku. Zrobil tez cos dziwnego - podstawil mi swoja stope pod nos i zapytal czy chce powachac prawdziwa hiszpanska stope!!! Hmmm w zamian moglam zaproponowac jedynie powachanie prawdziwie polskiej stopy, ale jakos nie byl zachwycony ;) Po krotkim odpoczynku udalismy sie do dzielnicy gotyckiej, by obejrzec wnetrza kosciolow i katedry. Natknelismy sie rowniez na spiewaka operowego, ktory wystepowal w jednym z zaulkow. Przygladalysmy sie mu z balkonu biblioteki, a poniewaz klaskalysmy w rytm muzyki i probowalysmy odpowiadac mu spiewem to raz po raz odwracal sie w nasza strone. Nasz aktywny udzial zachecil innych ludzi przysluchujacych sie koncertowi do zabawy i tak po chwili klaskala i spiewala juz cala uliczka. Ma sie ten talent do rozkrecania imprez :D Porwalysmy za soba tlumy i to bylo cudowne. Po spacerze uliczkami dzienicy gotyckiej przyszedl czas na zasluzone lody. Pozniej przeszlismy jeszcze na uroczy plac na druga strone Rambli. Powoli robilo sie ciemno i niestety nadszedl czas by rozstac sie z naszym uroczym przewodnikiem. Marc odprowadzil nas do sklepu, a sam poszedl na pociag.

My zas zrobilysmy zakupy i przemiescilysmy sie na plac Espanya by obejrzec magiczne fontanny. Wrazenia byly jak zwykle cudowne - mozna na nie patrzec godzinami i caly czas na nowo sie nimi zachwycac. Tym razem nie skonczylo sie jednak na biernym ogladaniu. Razem z Kasia zrobilam cos, o czym marzylam juz od zeszlego roku - zatanczylam na trawniku wokol fontanny. Trafilysmy akurat na muzyke klasyczna i dalysmy niepowtarzalne baletowe szol, ktore przysporzylo nam mnostwa fanow, wiec nie zdziwcie sie przypadkiem, gdy znajdziecie filmik z tego wydarzenia na youtubie. Przygladaly nam sie tysiace ludzi, bylskaly flesza, a my jak w transie skakalysmy i tanczylysmy wokol fontanny. Dopiero podczas przerwy zoriwntowalysmy sie, ze nasze ubrania sa calkiem mokre. Wtedy tez podeszla do nas para z Meksyku, ktora zauroczona naszymi popisami poprosila nas o maila i o wspolne zdjecie. Bylysmy juz z Kasia troche zmeczone tymi plasami, ale chcialysmy godnie zakonczyc ten wieczor i jak na zawolanie z glosnikow fontanny rozlegly sie dzwieki piosenki z Titanica. Poniewaz podczas przerwy wokol fontanny nieco sie rozluznilo, to moglysmy dac upust swojej fantazji i szalec po kazdej jej stronie. W przemoczonyc ubraniach i z mokrymi wlosami , ale przepelnione radoscia ogromna udalysmy sie razem z Agata i Natalia autobusem na camping. Przed pojsciem spac na wszelki wypadek lyknelam troche lekow przeciwgrypowych, bo kto by tam chcial chorowac w taki gorac. Zasypialysmy usmiechniete, czekajac na kolejny wspanialy dzien...

w drodze do Hiszpanii

Wyspslasmy sie wreszcie i znow wyszlysmy na droge z wyciagnietym kciukiem. Tym razem jechalam z Kasia (coz za piekne imie). Najpierw zabral nas Francuz, ktory podrzucil nas pod bramki autostrady. Tam spedzilysmy jakas godzine i zdarzylysmy dostac reprymende od francuskiego policjant, ktory kazal nam stanac na murku, tlumaczac, ze to dla naszego bezpieczenstwa, a jemu szkoda by bylo takich ladnych buziek. Coz bylo robic - weszlysmy na murek, poczekalysmy az sobie pojedzie i zeszlysmy spowrotem. Chwile pozniej zatrzymal sie TIR. Okazalo sie, ze prowadzi go 24-latni Polak - Damian (Pozdrawiamy Cie Damianie! Jestes zarabisty, ze masakra!) Pochodzi on z Ostrowca Swietokrzyskiego, ale mieszka we Wloszech. Oprocz niego w samochodzie byl jeszcze starszy chorwacki kierowca, ktory jak sie okazalo byl przeziebiony i lezal na lozku. Ja siedzialam na miejscu pasazera, a Kasia natomiast na lozku razem z Chorwatem. Mial zatem facet wielkie szczescie, `poniewaz za sprawa bliskosci naszej Katarzyny ozdrowial w try miga. Damian zawiozl nas prawie pod sama Barcelone. Droga z nim byla bardzo przyjemna, rozmawialo sie bardzo swobodnie. Na stacji pod Barca stalysmy dosc dlugo. Bylam tym bardzo rozczarowana, bo wwczesniej wydawalo mi sie, ze blond wlosy sa w Hiszpanii przepustka do lepszego traktowania;) A tu taka niemila niespodzianka. W koncu zabraly nas dwie dziewczyny - aktorki teatralne. Byly bardzo sympatyczne, ale nadal uwazam to za skandal, ze do mojego ukochanego mista wiozly mnie przedstwicielki plci pieknej, a nie jakis goracy Hiszpan (a najlepiej dwoch). W taki sposob dotarlysmy do metra, a nastepnie do busa, ktorym udalysmy sie na camping. Tam spotkalysmy sie z Agata i Natalia, zameldowalysmy sie i rozbilysmy namiot. Kasia i ja blyskawicznie przebralysmy sie w stroje i pobieglysmy by wreszcie zmoczyc nasze spragnione tylki w morzu srodziemnym. Woda byla niezwykle ciepla i wcale nie chcialo sie nam wychodzic, ale czekal na nas dzien w magicznej Barcy, wiec trzeba bylo isc lulu by nabrac sil.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Dotarlysmy...

¡Hola Ptaszyny!

Widzimy, ze teskiniliscie, wiec decydujemy sie zamiescic notke. Spoko, podziekujecie przy okazji. Internet odnalazlysmy wreszcie w Madrycie, w przepieknym, niebianskim wrecz mieszkaniu Agaty Milosz (pozdrawiamy! Agata, robisz swietna pizze!), ale po kolei. Gdzie to ostatnio bylismy? Chyba jeszcze w Paryzu.... och, to zdaje sie cale wieki temu...

Droga z Paryza do Montpellier nie byla latwa. Te 750 km przemierzalysmy w skladach: MurKasiaKa vs MrallKasiaKo. Przyznam szczerze, ze liczylam na szczescie Murowanej i faktycznie nie przeliczylam sie. Najpierw jakis sympatyczny staruszek podwiozl nas na najblizsza stacje, skad zabralysmy sie z przesympatycznym malzenstwem, ktorzy byli nam jak drudzy rodzice. Nastepnie trafil sie Monsieru Jabba - nieprzecietny czlowiek. Przez 4 godziny, ktore z nim spedzilysmy opowiedzial nam o wszystkich zaletach swojego zycia, samochodu i umiejetnosci oraz uraczyl wybitnym wrecz wykonaniem licznych piosenek latynoskich. Wreszcie hiszpanski TIRowiec sam zaproponowal nam podwozke i wieczorem juz tylko zalapalysmy miejscowego zyczliwca, ktory jak sie okazalo wladal sekretnym jezykiem malyuch gnomow.

Dwie blondyny zas rozpoczely dzien od rozmowy na migi z czlowiekiem przkeonanym, ze sa AMerykankami. Nastepnie uswiadczyly romskiej wrecz przygody z liczna rodzina. Zlitowal sie tez sympatyczny TIRowiec Aleksandar, ktory mimo braku znajomosci jezyka rosyjskiego zaprosil je do rodzimej Bulgarii. Kolejne 5 godzin + 1 w korku w Lyon spedzily z Dobrym Wujkiem, ktory poczul z dziewczetami silna wiez i zalatwil im nawet kolejnego kierowce - czlowieka z autostopowa przeszloscia.

I tak dziewczeta wyladowaly na Place de la Comedie w Montpellier, gdzie w kadr jednego ze zdjec niespodziewanie wszedl pewien mlodzieniec. Ten oto Guillam zaistanial nie tylko na zdjeciu, ale i na zawsze w naszej pamieci, gdyz stal sie dla nas (cytuje Murcie)`Francuskim Gospodarzem´. Jego kotka zafundowala nam niezapomniane wrecz wrazenia tamtej gwiezdnej nocy. Sen mimo to byl doprawdy odzywczy i juz rankiem wyruszylysmy dalej. Nieposkromione, nie do zatrzymania! Za cel obralysmy Barcelone.

I tu rzegnam Was moi mili. Czas zmienic punkt widzenia, poznac inna prawde, uslyszec kolejna historie. Przekazuje klawiature Kasi Ko ...











wtorek, 24 sierpnia 2010

Nie goutj ryzu w metrze w Paryzu - Paryz 23.08








Hello! Good Price!

Dlugo zabawilysmy w miescie zakochanych. Nozki bola (glownie od biegania po SCHODACH miedzy peronami paryskiego metra), a oczka sie juz za,ykaja, wiec oto wizyta w stolicy zabojadow w wielkim skrocie:

Najpierw przygody z biletami i nawiazywanie prwyjazni z kasjerami na dworcu - stawiam, ze nigdy nas nie zapomna!

Potem burza na Montmatre, Sacre Coeur i Pugalle w deszczu. Postanowilysmy wysuszyc sie stajac na wywiewie klimatyzacji metra robiac niepowtarzalne zdjecia z Moulin Rouge w tle. Chwile pozniej ten wlasnie sposob fotografowania - rozwiane wlosy, fruwajace kurtki - stal sie absolutnyn, hitem i stosowali go wszyscy turysci.

Kolejna atrakcja - St. Marie Madelaine - kosciol z przeszloscia. Potem rue de Fabourg Saint - Honoré czyli swiatowe centrum butikow haute coutoure, Champs Elysees, lunch w ogrodach Tulieres stylizowany na paryskiego zula, szybka wizyta w luwrowych piramidach i konkurs na przyslowie tysiaclecia, Luk Triumfalny (moi drodzy, weszlismy nawet na gore po 274 STOPNIACH,bo malo nam bylo SCHODOW...), wieza Eiffl'a, Pola Marsowe, Szkola Militarna (niestety nie zaszczyli nas zadni przystojni kadeci ;( ), Carrefour City (to jak express, ale zielony), Notre Dame (dzwonnika nie bylo, mial wakacje, ha ha ha), Panteon, Sorbona (nie mam pojecia dlaczego zamknieta... w srodku sezonu?) i ogrody Luxemburskie, ale tylko przez kratki, bo je tez zlosliwie zamkneli...

I wtedy, wieczorowa juz pora pomknelysmy na Tricadero by podziwiac znow wieze E., tym razem podswietlona. Co tu duzo mowic, nawiazalysmy wiele pieknych przyjazni z okolicznymi sprzedawcami miniaturek tejze wiezy. Jak widac na zalaczonym zdjeciu :) Razem z Murcia odkrylysm w sobuie smykalke do habndlu ubijajac interes zycia - 6 tower for one ojro! (razem kupîlysmy ich az 12!). Na koniec pozwolilysmy sobie na lmaly zarcik z kolegami z branzy. Gdy zapytali co chcialybysmy kupic, zapytalasymy w jakiej cenie jest ta duza, podswietlona wieza przy polach marsowych, ha ha ha ha! Nasz sprzedawca tez sobie pozartowal oferujac Murci, ze odda jej te wieze w zamian za mnie. Lepianke w Nigerii dorzuci gratis. Dowcipnis!

No to koniec i bomba, kto nie czytal ten tro,ba! Nie za bardzo wiadomo kiedy znow trafi sie nam internet, wiec teskinijcie grzecznie i sprawdzajcie bloga co 3,5 godziny! I piszcie nam komentarze, bo nam jest smutno, ze nic nie piszecie :(

adieu alors!

niedziela, 22 sierpnia 2010

to Peter and Rowena

We'd like to thank you so much! it was a great pleasure to meet you and your friends:) Thank you to be our guides in Amsterdam, for delicious pancakes and a great party. Greetings from Paris!

Agata, Kasia, Kasia, Natalia

Paris, Paris, le vie d'envie!

Alez ta Murcia ma szczescie do autostopu! Pamietacie brazylijczyka jadacego wprost do Amsterdamu? Otoz dzis Natalia M. skusila do zatrzymania mlodzienca imieniem Francesco. Obchodzil on dzis swe 39 urodziny i w ramach prezentu Kasia Ko i Murencja ofiarowaly mu swoj czas. Spory byl to prezent skoro juz od 14 az do 22 (kiedy to po wielu przygodach polaczyly sie z Kasia Ka i Agata). Coz to duzo mowic, dziewczeta musialy go zauroczyc gdyz nadlozyl dla nich 300 km i otoczyl ojcowska wrecz opieka. A dodam, ze brzydki nie byl.

My zas z Agata swoje szczescie liczymy w ilosci poznanych, ciekawych ludzi, a tych bylo wielu - nasza droga do miasta swiatla zamknela sie w 6 przesiadkach. Pierwsza byla emerytowana nauczycielka sypiaca upomnieniami jak z rekawa. Potem radosni geje i couchsurferka z Austrii, Biznesmen, znajacy tajniki milosci (nie jedno zjawisko nam wyjasnil), pewien Polak, tworczyni kostiumow Royal de Luxe jezdzaca 20letnia furgonetka z lozkiem w bagazniku (z kasety lecialo Hello Mary Lou, czulysmy sie jak w prawdziwym filmie drogi!) i wreszcie Arnaud - zamiast na najblizsza stacje RER, zawiozl nas na te najblizsza do naszej wysiadki bawiac nas przy tym nie lada konwersacja :)

I oto jestesly w miescie zakochanych! Juz nie moge usiedziec w miejscu. A jutrzejszy dzien lekkim sie nie zapowiada i czas juz oczy zmruzyc swe. Wiec kilka mysli na koniec:

1. Tylko Polki moga lapac stopa na autostradzie.
2. W podrozy najwazniejsze jest podrozowanie, nie bycie u celu jak najszybciej.
3. Happy Birthday Francesco!!! Lots of love, hugs and kisses from Kate and Natalie

no to do zo

sobota, 21 sierpnia 2010

migawki z imprezy:D








I Amsterdam 21.08

Ach ten Amsterdam! Juz od rana nas nie oszczedza. Zwiedzanie rozpoczelysmy od jaramrku dominikanskiego, wersja stala. Niesamowite, co mozna tam znalezc. Nasze serca podbily zlote getry zestawione z rozowymi, cekinowymi spodenkami i podobizna Mike'a Tysona. Nastepnie udalo nam sie zakupic CampinGaze (ktore brutalnie odebrano Ko-ozloskiej Katarzynie jeszcze na gdanskim lotnisku z podejrzeniem o dzialalnosc gazo-terrorystyczna) i udalysmy sie na poszukiwania slynnego, wielkiego napisu ' I Amsterdam'. Radosc nasza nieskonczona na widok tegoz monumentu ujscie swe rychlo znalazla w nieokielznanej sesji zdjeciowej. Ach, skakalysmy po literkach niczym malpki, niczym zwiewne jak chwila motyle. Nie wiem nawet kiedy ten taniec przeniosl sie na pobliski plac zabaw, ktory to z kolei niespodziewanie opustoszal i zniknely spedzajace na nim swa sobote dzieci. Posilylysmy sie lodami i niestrudzenie szukalysmy poczty. Okazuje sie jednak ze nie jest to latwe zadanie w Amstredamie. Szczesliwie, acz ponioslwszy liczne ofiary podbilysmy kiosk ze znaczkami i nie wypuscilysmy zakladnikow poki nie dostarczono nam skrzynki pocztowej. No, mniej wiecej. Wtem jak to juz bylo wczesniej dla Kopciuszka, i dla nas zabil zegar. W dyniowej metro-karecie pomknelysmy z powrotem na dzielnie, zlozylysmy krotka wizyte w miejscowym markecie, a teraz juz w kuchni Kejt i Agata pichca ciasto. A wiecie po co? Za chwile bedzie tu calkiem wielu kolegow informatykow, nasi gospodarze urzadzaja szalony przeglad YouTube. Juz zazdroscicie? To dodam jeszcze, ze beda nalesniki w ksztalcie glowy krowy!

Mysl na dzis: 'De zon in zee zien zakken.'

Zapamietaj: 'Ik hou van je en wil alles voor je doen, maar pas nadat we getrouwd zijn.'

piątek, 20 sierpnia 2010

Dress Less to Impress czyli Amsterdam 20.08

Witajcie kochaneczki! Jak sie bawicie? Bo my wspaniale! Zawdzieczamy to glownie napotkanym ludziom, a ci bynejmniej nas nie zawiedli.

Pierwszym napotknaym przez nas osobnikiem byl osamotniony, porzucony wozek lotniskowy. Niestety towarzystwo wylacznie babskie zdawalo sie go przytlaczac i w koncu zdecyowal sie wyruszyc w podroz z samym soba, jak na mezczyzne przystalo. Chwile pozniej, na srodku drogi zamiast w szukanej przez nas dlugo zatoczce, zatrzymal sie przesympatyczny, a jakze niezorientowany Afroeuropejczyk. niestety, jego GPS nie byl w stanie poiwedziec mu ani gdzie jest ani gdzie powinien jechac wiec i on w koncu wyruszyl pozostawiajac nas na poboczu z zyczeniami powodzenia i udanej podrozy. Nie czekalysmy dlugo.

Nasz wybawca - wlasciciel oryginalnego imienia Peter Klaus i klimatyzowanej beemki - zbaral wszystkie cztery z nas i porzucil dopiero pod jakze przyjaznym w tej obcej krainie znakiem McDonald'sa. Tam musialysmy sie juz podzielic. Murci i Agacie poszczescilo sie niebywale - brazylisjki milosnik spodni rurek otowrzyl szybe, rzekl 'It's your lucky day' i zawiozl je az do samego Amsterdamu. Duet Kas nie moze jednak narzekac. Pocztaek byl co prawda trudny, kierowy na stacji benzynowej zdawali jechac sie wszedzie, ale nie do stolicy. Lecz nagle, pewien schludny 45latek w bialo-czerwonej koszuli w stylu lat 50. przypomnial sobie jak cieleciem byl, jak spedzal mlodosc w autostopie, a pewien kierowca z Portugalii byl nawet jego swiadkiem na slubie - tak blisko sie zaprzyjaznili. Dodam tylk oze pan Jan gra na perkusji, jest powaznym menagerem i ma trzech synow - przypuszczalnie rownie przystojnych. Leczb rak czasu na romanse, Europa czeka. Nasz entuzjazm podzielalo hippie - malzenstwo, ktore w koncu dostarczylo dwie Kasie do Amsterdamu.

Nasi gospodarze to parka wprost przeurocza. Dbaja, by niczego nam nie brakowalo. Przed domem stoi czerwony BMW K1200RS (to jest motor! motor!), a dom swiadczy o tym, ze wlascicielem jest informatyk - to jednak dosc urocze!

Poki co, Amsterdam nas nie zawiodl. Ja na przyklad uswiadczylam dzis lekcji jazdy na wrotkach. Sama nie wiem czy bardziej porwala mnie ta poezja lekkiej jazdy, czy postac mego mentora. Poki co, umowilam sie z Eddiem, ze powroce do Amsterdamu. Oby czekal wiernie!

Wracajac z naszych popoludniowych wojazy (spacerowalysmy dzielnie przez stolice kraju tulipanow), minelysmy oczywiscie slawny Red Light (szczegoly udostepnimy jedynie pelnoletnim), poczym trafilysmy wporst na wieczor kawalerski! Gorace, brazylijskie rytmy przypomnialy o korzeniach panny mlodej - czyli dorbnego brazylijczyka, ok 1.68 wzrostu. Pan mlody zas to miejscowy mezczyzna, swietujacy ostatnie dni wolnosci w teczowym krawacie. Witamy w kraju, gdzie wszystko jest dozwolone!

Bawilysmy sie tak przednio, ze czas juz najwyzszy zazyc snu. W koncu jutro czeka nas dalsze zwiedzanie. Skoro w kilka ogdzin Amsterdam pokazal nam tak wiele, az nie wyobrazam sobie coz to bedzie jutro!

czymajta siecieplo i jedzcie duzo groszku!

samolotowo


Gdy pisze te slowa w swoim zeszyciku to siedze juz w samolocie. Udalo sie zdobyc nam moje ulubione miejsca czyli przy wyjsciach ewakuacyjnych na skrzydlach (tu jest najwiecej miejsca na nogi) Oczywiscie na lotnisku mialysmy juz pierwsza przygode. Czy marzyliscie kiedys o tym, zeby Wasze nazwisko bylo wywolane przez megafon na lotnisku? Takie rzeczy zdarzaja sie w filmach, ale zdarzylo sie i mi:) Okazalo sie, ze strazy granicznej nie podoba sie (co za niespodzianka) pomysl przewozenia butli z gazem w moim bagazu glownym. No coz... To tyle bylo z naszego gotowania;) No ale nic – lecimy! I to jest najwazniejsze!




Pierwsze fociaski:

czwartek, 19 sierpnia 2010

GIBRALTAR


Gibraltar, czyli cel naszej podrozy jest dla mnie miejscem niezwyklym. Fakt, nigdy tam nie byłam i wszystko co o nim wiem to magia internetu, zdjęć i opis ludzi już tam kiedyś będących.

Dlaczego wybrałyśmy właśnie Gibraltar? W zasadzie to trudno tak po krótce opowiedzieć, ale najwazniejszy powod jest taki, iz właśnie z tego krańca Europy mozna zobaczyć przepiękny, jeszcze gdzieniegdzie dziki kontynent, czyli AFRYKĘ. A po drodze na ten "koniec świata" zwiedzić jeszcze pare innych ciekawych miejsć.


Gibraltar to mała posiadłość zamorska Wielkiej Brytanii, licząca zaledwie 6.5km kw powierzchni. Turystów czasem bywa więcej niz mieszkańców, ale liczymy na to ze akurat podczas naszej tam wizyty nie będzie nam to wsyztsko doskwierać.

Ciekawym zjawiskiem jest pas lotniska przez który prowadzi normalna droga uczęszczana przez pieszych i samochody, a która to droga jest zamykana w momencie startu lub lądowania samolotów.


Cieśnina Gibraltarska - w najwęższym miejscu ma nieco ponad 14km szerokości - licząc na dobra pogode można naprawdę ujrzeć Maroko :D
Góra na Gibraltarze oraz w Maroku tworząc słupy - były nazywane Słupami Herkulesa i strzegły tego zachodniego końca świata. Dosyć strategiczne miejsce, także podczas II Wojny Światowej, dzięi czemu możńa było kontrolować łodzie niemieckie i włoskie - nic nie mogło przepłynąć bez wynurzenia się na powierzchnię.


A co tam chcemy zobaczyć:

- oczywiście wejść na Rock of Gibraltar 426m.n.p.m.

- jaskinie St Michael (czasem nawet odbywają się w niej koncrty, bo jest bardzo dobre nagłośnienie - może trafimy?)

- Europa Point, latarnia - czyli koniec-końców

- Meczet al Ibrahim

- Zamek Maurów - ruiny ale o dziwo ciągle funkconuje jako więzienie!

- ogród botaniczny

- plaża wschodnia

- zatoka katalońska


Jeden dzień to barzdo mało, ale jeszcze wszystko opiszemy :)

wtorek, 17 sierpnia 2010

BARCELONA

Barcelona to miasto, w którym czuję się jak w domu. Zawsze gdy tam wracam czuję się jakbym mieszkała tam od dawna. Podczas naszej podróży będziemy miały tylko jeden dzień by tam pobyć. A jeden dzień na Barcelonę to zdecydowanie za mało! Mam zatem straszny dylemat - gdzie zaprowadzić moje towarzyszki podróży, a co pominąć? Wszystkiego będzie szkoda. No bo tak:
  1. Rambla jest konieczną koniecznością. Kto nie był na Rambli, ten nie był w Barcelonie! Można tu zobaczyć pomysłowych Katalończyków poprzebieranych za najróżniejsze postaci oraz wielkulturowy barwny tłum rozmawiający we wszystkich językach świata. Warto również wspomnieć, że stężenie przystojniaków na metr kwadratowy jest niezwykle wysokie! Jest na czym zawiesić oko;)
  2. Dzielnicy Gotyckiej też nie można pominąć! Spacerując wśród starych murów można posłuchać na żywo hiszpańskich wokalistów śpiewających przy akompaniamencie gitar. Niezapomniane przeżycie!
  3. Segrada Familia i inne budynki zaprojektowane przez Gaudiego (Casa Batllo, Casa Mila) - styl tego architekta jest niepowtarzalny, a nigdzie indziej na świecie nie ma tylu jego dzieł co w Barcelonie!
  4. Park Guell - kolejna perełka autorstwa Gaudiego. Położony na wzgórzu, z którego rozpościera się wspaniały widok na całe miasto. Nie możemy go ominąć!
  5. Plaça Reial - najbardziej uroczy plac w Barcelonie. Koniecznie trzeba go odwiedzić, chociażby po to, by wrzucić monetę do fontanny i zapewnić sobie rychły powrót do stolicy Katalonii.
  6. Hospital de la Santa Creu i Sant Pau - to jedyny szpital, w którym aż chciałoby się leżeć. Musimy tam pojechać, oby nie jako pacjentki;)
  7. Magiczna Fontanna - niby prosta rzecz - woda, światło i muzyka, ale robi kolosalne wrażenie. Musimy dać jej szansę by nas wzruszyła i oczarowała.
  8. Parc de la Ciutadella - kolejny piękny park. Jest w nim wspaniała fontanna oraz rzeźnba mamuta, z którą musi mieć zdjęcia każdy, kto odwiedza Barcelonę.
  9. ...
Ach mogłabym tak pisać i pisać... Rozmarzyłam się totalnie. Barcelona to dla mnie miasto magiczne i mam nadzieję, że moje towarzyszki podróży również tą magię poczują i jej ulegną.

Chociaż byłam w Barcelonie łącznie przez ponad 2 tygodnie, to wciąż są miejsca, w które jeszcze nie udało mi się dotrzeć. W tym roku będę polować na świecące nocą cygaro, które jakoś zawsze podczas moich wizyt było zgaszone.

AMSTERDAM

Tako rzecze ciocia Wikipedia:
Położony nad rzeką Amstel, IJ i licznymi kanałami (160) – trzy największe w kształcie półksiężyców usytuowane niemalże równolegle do siebie to – Herengracht (położony najbardziej centralnie), Keizersgracht i Prinsengracht. Z nimi łączą się promieniście mniejsze kanały tworząc sieć wodną dzielącą miasto na liczne wyspy, dlatego Amsterdam nazywany jest często Wenecją Północy. Amsterdam położony jest częściowo poniżej poziomu morza, jest największym miastem Holandii, dużym ośrodkiem przemysłowym, drugim po Rotterdamie – portem handlowym Holandii (dostępny dla statków oceanicznych), połączony kanałami z Morzem Północnym i Renem. Ważny ośrodek naukowy (2 uniwersytety, Królewski Instytut Tropikalny) i kulturalny; jest też ważnym ośrodkiem turystycznym z licznymi muzeami (m.in. Rijksmuseum, Muzeum Vincenta van Gogha, Dom Rembrandta, Muzeum Tropiku); zabytkami i bogatymi ogrodami botanicznymi. Centrum miasta wraz z kanałami powstało w przeważającej części w XVII wieku (złoty wiek w historii Holandii)

Nazwa miasta oznacza – tamę na rzece Amstel. Pierwszy raz nazwa ta została zapisana po łacinie w 1275 roku – Amestelredamme. W 1327 roku hrabia Wilhelm III użył formy Aemsterdam, która najbardziej przypomina dzisiejszą nazwę miasta. roku przez hrabiego Florisa V – homines manentes apud Amestelledamme (ludzie mieszkający w pobliżu Amestelledamme). Litera r pojawiła się po raz pierwszy w w 1282 roku – Amestelredamme. W 1327 roku hrabia Wilhelm III użył formy Aemsterdam, która najbardziej przypomina dzisiejszą nazwę miasta
.

A jak Amsterdam wygląda z naszej perspektywy napiszemy Wam już wkrótce:)

Kejt


Nasza naczelna blogerka i w ogóle surferka internetowa (załatwiła też przecież bilety!) - Kejt zwana też Kasią Ko. W jej blond włosach i długich nogach cała nadzieja, że nie zginiemy i zostaniemy bez stopa! Jak już pewnie wiecie, jest moją mamunią więc nie czekajcie na żadne szokujące wieści - jest ustatkowaną kobietą gotującą świetnie obiady. Dzięki Ci, mamusiu :*

A tak na poważnie, to jest oczywiście inaczej! Jak widać na załączonym zdjęciu, życie w podróży i podróż w imprezie nie są Kasi obce. Można by rzec, wręcz, że są jej całkiem bliskie :) Kejt jest żywiołowa, otwarta i wytrwała, z pewnością doda naszej wyprawie rumieńców! Znam ją od dawna i wiem, że wyruszając z Kejt po przygodę, znajdziesz dwie. Odkąd pamiętam Kasia była zwolenniczką przygody właśnie i często jako przyboczna, a potem drużynowa (choć już niestety nie moja) sukcesywnie organizowała najlepsze wypady i akcje. Zawsze uśmiechnięta, zjedna sobie serce każdego, a wieczorem, jak mam nadzieję, będzie zabawiać nas swoimi historiami z życia wziętymi - do dziś wspominam je z uśmiechem :)

Już od jakiegoś czasu pasją Kejt jest Hiszpania, wraz z jej mieszkańcami ;) O, a tu proszę, w planie i Barcelona i Murcja, a może nawet i Madryt? Hej, guapos, szykujcie swoje camisas negras, bo czeka Was nie lada wizyta!

Natalka

Są ludzie, których zna się tak długo, że w zasadzie czasem się prawie zapomina skąd ich się zna;) Natalię pamietam jescze z pierwszych klas podstawówki, nie byłyśmy w jednej klasie, ale obydwie chodziłyśmy do świetlicy.

Murowana (Murcia:D) to babka, ktora zawsze ma do opowiedzenia miliony śmiesznych historii. To właśnie ona zdradziła mi tajemnicę kultowych postaci w gdańskich tramwajach czyli Babci Foli i pani "przepraszam czy ja śmierdzę". Zawsze się zastanawiam, jak to się dzieje, że to właśnie ją spotykają takie dziwne rzeczy. W czasie wyprawy na pewno poznam kolejne historię, a i może z matematyki coś sobie przypomnę przy okazji;)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Kasia Ka

Nasza najmłodsza towarzyszka, nasza maskotka i pupilka, którą będziemy musiały się opiekować to właśnie Katarzyna. Jest moją przybraną córką, więc nie mogę napisać o niej złego słowa. Poza tym jest uczy się w mojej ukochanej Topci, więc skoro kontynuuje rodzinne tradycje, to nie mam prawa się za bardzo czepiać;)

Pierwsze słowa, które przychodzą mi do głowy, gdy myślę o Kasi to WULKAN ENERGII. Zapewne mogłaby wspomóc niejedną elektrownię.Zawsze też ma głowę pełną pomysłów i chyba zawsze tak było, bo pamięram ją jeszcze jako małą zuchenkę, która na poczekaniu wymyślała rymowane wierszyki. Dlateg w zasadzie nie zdziwiłam się, że chce zostać reżyserką filmową. Już nie mogę doczekać się naszych wspólnych szaleństw podczas wyprawy!:)

Agata

Agatę znam od baaardzo dawna, w zasadzie całe wieki już ;) Poznałyśmy się na samym początku naszej harcerskiej przygody czyli jakieś...12 lat temu. Mimo to, jakoś ciężko coś napisać o niej, może z natłoku informacji, a może dlatego, że jest moją hufcową i nie mogę się narażać:P? Ale spróbuję!

Agata ma lat 18 (plus koszty pośrednie) i jest studentką medycyny. Jest osobą bardzo miłą i otwartą, a przy tym konsekwentną i uporządkowaną. Przeżyłam z nią już trochę wyjazdów bliższych i dalszych i wiem, że zawsze można na nią liczyć, ale wiem też, że potrafi zaszaleć i być niesamowicie spontaniczna. Pamiętam, że gdy byłyśmy w Czarnogórze to ona jedna entuzjastycznie przyjęła moją propozycję opłynięcia wpław pewnej wyspy, podczas gdy inni uznali to za głupi pomysł. A my to po prostu zrobiłyśmy! A było warto, bo zobaczyłyśmy coś, czego inni nie mieli szansy zobaczyć. Dlatego myślę, że Agata jest znakomitym kompanem w podróży i jeśli machać Afryce to tylko z nią:):):)