sobota, 16 października 2010
4427 kilometrów przygody
które odwiedziły 6 państw
w 14 dni,
korzystając z pomocy 42 kierowców
z 14 państw takich jak:
- Holandia
- Belgia
- USA
- Czechy
- Francja
- Bułgaria
- Polska
- Hiszpania
- Rumunia
- Włochy
- Wielka Brytania
- Australia
- Kuba
- Rosja
przejeżdżając łącznie 4427 km!!!
Zdecydowanie wyprawa na Gibraltar to moje wakacje życia!!!
W czasie naszej wyprawy niemal codziennie doświadczałam czegoś nowego, niepowtarzalnego, co nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej i tak na przykład
pierwszy raz:
- jechałam stopem zagranicą
- jechałam stopem z Murzynem
- spałam obok pasa startowego
- gotowałam makaronu na lotnisku
- spałam u nieznajomego z ulicy
- byłam w Holandii, Belgii (chociaż tylko przejazdem), Francji i na Gibraltarze
- tańczyłam pod fontanną przy tak ogromnej widowni
- imprezowałam z informatykami
- grałam w playstation
- zostałam z imienia i nazwiska wezwana przez zawołana przez megafon na lotnisku
- podróżowałam w przyczepie kempingowej
Gdy wróciłyśmy do Polski bardzo trudno było mi się na powrót przystosować do rzeczywistości. Brakowało tych emocji, poznawania nowych ludzi i odkrywania nowych miejsc. Każde wspomnienie z naszej wyprawy jest mi drogie i wciąż na nowo oglądam zdjęcia i przypominam sobie wszystkie nasze przygody. Najchętniej bym tam wróciła i przeżyła to wszystko jeszcze raz. Nawet tą straszną noc w Cartagenie i te dwa ciężkie dni rozłąki z Agata i Kasią, gdy płakałam średnio co pół godziny, chowając się tylko za budynkami stacji benzynowych, żeby Murowana nie widziała moich łez.
Żeby chociaż myślami jeszcze raz znaleźć się w drodze opowiem Wam o moich najulubieńszych rzeczach z podróży:
ULUBIONE MIASTO: BARCELONA - niezmiennie i bezkonkurencyjnie, chociaż Paryż też mnie miło zaskoczył, ale jednak Barcelona króluje w moim sercu niepodzielnie, tym bardziej, że pobyt tam zakończyłyśmy z Kasią tak wspaniałym akcentem i z mokrymi ubraniami:)
ULUBIONE MIEJSCE NA ŁAPANIE STOPA: AMSTERDAM bardzo mi się podoba, że jest specjalna zatoczka do łapania okazji, ze specjalnym znakiem drogowym, jak będę już królową Hiszpanii to wprowadzę to obowiązkowo w każdym mieście:D
ULUBIONY KIEROWCA: FRANCESCO - to chyba jasne! To właśnie on specjalnie dla Murci i dla mnie przejechał dodatkowo 600 km, bo 300 do Paryża, a potem biedak musiał sam wrócić. To on mimo, że zostawił nas na pewnej stacji benzynowej to jednak po 15 minutach po nas wrócił, bo to z nami chciał spędzić swoje 39 urodziny. A poza tym Franc ma najbardziej uroczy uśmiech na świecie:) więc na tytuł ulubionego kierowcy zdecydowanie sobie zasłużył!
ULUBIONE ZDJĘCIE: chociaż pozowane, a za jego zrobienie zapłaciłam dwoma kawałkami arbuza;) jeden dla pana po lewej, drugi dla pana po prawej
Mogłabym jeszcze długo pisać o wszystkich ulubionych aspektach naszej wyprawy. Jeszcze długo będę nią żyła i rozpamiętywała wszystkie wspaniałe chwile i jeszcze długo będę w czasie spotkań towarzyskich męczyła innych niekończącymi się opowieściami. Ale do czasu, aż wyruszę w następną wspaniałą podróż, która mam nadzieję już niedługo.
To co dziewczęta? Jakie plany na najbliższe wakacje? :D
EDIT:
ach zapomniałabym o ULUBIONEJ PIOSENCE przywiezionej z wyprawy
wtorek, 12 października 2010
podsumowań czas
W ramach podsumowania pragniemy pochwalić się, że tego oto skromnego bloga czytają ludzie z następujących krajów:
- Polska (to chyba oczywiste - najwięcej wyświetleń:D)
- Hiszpania (pozdrowienia dla Agaty i Magdy!!!)
- Holandia
- Francja
- USA (hmmm, kto nas czyta w STANACH?!)
- Kanada (kolejne zdziwiko)
- Belgia
- Wielka Brytania
- Australia (czyżby Lee?;))
- Singapur (no to już totalnie nas zaskoczyło!)
Jeszcze raz dziękujemy! I nie martwcie się, pewnie jeszcze coś napiszemy;) Ot chociażby jakieś osobiste refleksje po-wyprawowe:)
DO PRZECZYTANIA!!!
na lotnisku jest jak w domu;)
Tym razem z powodu denerwujących ostrych świateł na terminalu, a przede wszystkim ze względu na dużą liczbę amatorów spania na lotniskowych siedziskach postanowiłyśmy zorganizować sobie nocleg w nieco innych warunkach. Miałyśmy namiot i postanowiłyśmy z niego skorzystać. W taki oto sposób pierwszy raz spałam koło pasa startowego :D
Oczywiście mimo noclegu w namiocie nie miałyśmy oporów by korzystać z terminalowych luksusów takich jak np. łazienka.
Rano wstałyśmy bez wielkiego pośpiechu. Dziewczyny planowały udać się na zwiedzanie Girony, ja postanowiłam sobie odpuścić z myślą, że i tak prędzej czy później się tam wybiorę. Jednak jak się okazało również i moim towarzyszkom podroży na razie nie było dane podziwianie uroków tego miasta, ponieważ spóźniły się na autobus. Skutkiem była większa ilość czasu na zrobienie obiadu, dość oryginalnego jak na lotniskowe warunki. Na resztkach gazu zalegających w naszej butli ugotowałyśmy makaron z sosem. Czy ktoś z Was kiedyś gotował na lotnisku;>?
Tę jakże wykwintną potrawę oczywiście ze smakiem zjadłyśmy:)
Nie minęło wiele czasu jak trzeba było już stawić się na odprawie i wsiadać do samolotu. Lot nam się trochę dłużył i trochę bałyśmy się jaka to pogoda będzie w naszym ukochanym kraju. No cóż... Gdańsk powitał nas zimnem i deszczem, ale mimo wszystko - dobrze wrócić w domu:):):)
ostatnie przygody dwóch Katarzyn
Tego dnia naszymi kierowcami mieli również przyjemność być:
- Hiszpan, który niestrudzenie szukał odpowiedniej stacji benzynowej by nas dobrze wysadzić
- pochodzący z Australii właściciel przyczepy kempingowej (w taki oto sposób pierwszy raz jechałam takim środkiem transportu:D)
- niesamowicie przystojny tatuś ok. 40-ki ze swoim słodkim synkiem, z którym śpiewał hiszpańskie piosenki dla dzieci, a także zachęcał do śpiewania również nas:)
- 2 Rumunów jadących do Barcelony, z którymi nie za wiele rozmawiałyśmy, bo jakoś trochę się ich bałyśmy (ach te uprzedzenia)
- 36-letni kierowca TIRa, który jak się okazało mieszka w Gironie tyle, że po drodze musiał zajechać rozładować towar
Ten ostatni wspomniany okazał się być naszym ostatnim kierowcą w całej podróży. Pod Barceloną pojechałyśmy z nim do siedziby firmy, gdzie rozładował TIRa, a tam przesiedliśmy się do jego prywatnego samochodu, którym zajechałyśmy o 22 pod same lotnisko. Na drodze do terminalu "spotkałyśmy" wózek, który postanowiłyśmy użyć by triumfalnie do niego wjechać i przywitać się z resztą naszej wspaniałej ekipy.
Mimo, że podróżowanie stopem jest momentami dość męczące to jednak było nam trochę żal, że to już koniec autostopowych przygód. Ale z drugiej strony nie mogłyśmy się już doczekać by opowiedzieć o nich rodzinom i przyjaciołom - nie wszystko dałyśmy radę opisać na blogu i zresztą nie wszystko nadaje się do publikacji;)
P.S. Oto jedna z piosenek, którą śpiewałyśmy z przystojnym tatusiem i jego synkiem
www.youtube.com/watch?v=FKsLqvF0Ea4&feature=related
P.S.2 Może i był to koniec przygód autostopowych, ale nie koniec przygód w ogóle, bo czekała nas jeszcze noc i dzień na lotnisku...
Ostatni taki stop... 01.09
1 września. Kto by pomyślał, że jeszcze kiedykolwiek wstanę tego dnia tak wcześnie (6 rano!). Ale jak widać, nawet nie będąc juz uczennicą, czasem zdrazają się rózne powody aby tego dnia właśnie wstać o tak nieludzkiej porze. A powód był prosty - trzeba dostac się do Girony, gdzie jutro ciężka maszyna unosząca sie w powietrzu doprowadzi nas do kraju ojczystego (patrz: Polska, jakby ktoś się juz pogubił ;) ). A poza tym musiałyśmy wyjść z domu naszych gospodarzy w momencie, kiedy Oni do pracy się udawali. Zatem było szybkie mycie, szybkie pakowanie, śniadanko, sprzatanie i .....
W DROGĘ !!!
No, chwilę wcześńiej Kate wypadła bagietka przez okno. Kiedy wychodziłyśmy z mieszkania okazało się, ze zabrali juz ją panowie sprzątacze, wieć para Kaś startowała z deficytem bagietkowym ;)
Wszystko zapowiadało się naprawdę bajecznie.Zajdłyśmy cukierka od DHC, aby było to kolejny "lucky day". Wsiadłyśmy w metro-tramwaj, potem pociąg i wysiadłyśy na obrzeżach Madrytu (oczywiście nie obyło się bez przygód - do którego pocągu mamy wsiąść i gdzie wysiąść, ale zaprawione w podrózowaniu jakoś sobie poradziłyśmy). Po ok 20 minutach marszu dotarłyśy do miejsca skad żekomo miałyśmy złapać jakieś auto jadące w stronę Barcelony. Po ok 15 minutach okazało się, ze jednak to nie całkiem ta droga. POstanowiłyśy zmienić miejscówkę. Tak też uczyniłyśmy. No to czekamy!
Czekamy...
...czekamy...
...czekamy...
...a czas leci....
...a my czekamy...
...zatrzymują się jakieś TIRy i proponują podwózke ale tylko dla 1 osoby a nas jest przeciez cała 4!...
...czekamy...
...
jest! zatrzymał się! Szybko z Murcią wsiadamy do TIRa jadącego do Saragossy. Jakze oczekiwany to środek transportu! Az 2 godziny go wypatrywałyśmy! Ale jedziemy :) Nasz kierowca okazł się być Portugalczykiem, który spędził 11 lat swojego zycia w USA - nasłuchałyśy sie z Murcią jakie to stany sa pięne i warto tam pojechać (zwłaszcza do Disneylandu). Przy okazji zaprosił nas do Portugali (no prosze, to juz kolejne zaproszenie do kolejnego kraju :)).
Na postoju pośrodku niczego, Murcia zagadała do pewnego kierocwy samochodu osobowego. Okazło się, ze jedzie az do Barcelony! No to co zrobiłyśy? Przeprosiłyśy naszego Portugalczyka (który notabene częstował nas jogurtami i ciastkami prosto z Portugalii bo tam taniej, prócz paliwa) i ruszyłyśmy dalej z Hiszpanem. bardzo sympatyczny, ale widac było, ze ma problemy z wymową i poruszaniem się - a moze to skutek długiej jazdy autem. Po prowadząc wyglądał na bardzo spiętego. No ale koniec-końców byłyśy w drodze i to coraz blizej celu, po tak niefortunnym poranku.
Umówiliśmy się, ze wysiadamy na stacji zaraz przed Barceloną. Na nasze neiszczęście nasz kierowca przejechał tę stację i wysadził nas w marnym miejscu. Noa le cóz robić? Stanęłyśy i łapiemy. A czas mija...
Po jakiś 30 minutach zatrzymała się Kobieta - Anioł. Uświadomiła nas, ze to niezbyt fortunne miejsce i zaproponowała podwózkę ok 2 km na lepsze miejsce, przez które pzrejezdzają ludzie jadący do Girony na lotnisku. Nie miałyśy nic do stracenia więc wsiadłyśmy :)
Wysadziła nas w bardzo dobrym miejscu. Nawet nei stałyśmy 10 minut iz atrzymał się Barcelończyk jadący na lotnisko, a przynajmniej w tamtym kierunku. Niestety okazało się, ze nie mówi ni w ząb po angielsku! Trochę po francusku. Ale nasz francuski też nie jest na wysokimpoziomie więc było cięzko! Aczkolwiek ten młody chłopak (ok 28 lat) wpadł na genialny pomysł - rozmawialiśy poprzez google translator w jego komórce!. Kto by pomyślał, ze nasz ostatni stop będzie tak zaskakujący. Pytał się nas gdzie będziemy spać, jeść kolację - wydaje mi się ze jeszcze chwila i by nas gdzies zaprosił ;) A moze tylko mi się wydaje... :)
W kazdym razie odtstawił nas pod same drzwi wejściowe portu lotniczego w Gironie. Na zakończenie - 2 bessos i pamiątkowe zdjęcie :) Ach, Ci Hiszpanie. Kontakty z Nimi są takie ekscytujące, miłe i proste.
Wybiła godzina 20.00. Dwie Kasie były nadal w podrózy. Napisały nam, ze jeszcze 2 h i się zobaczymy. Zrobiłyśy z Natalią zwiad i czekałyśy na nasze kompanki.
W końcu! są! cóż za piękna klamra tematyczne - widzimy jak wjezdzają na lotnisko na wózku bagazowym ;)
Postanowiłyśmy zagotować sobie wrzątek na herbatę, kisiele, budynie, zupki czy co tam kazda z nas miała i udać się na spoczynek. Oczywiście w nietypowym miejscu, bo zaraz przy pasie startowym...
czwartek, 7 października 2010
Leniwy Madryt 30-31.08
Dzień następny zapowiadał się dość prosto: wstać, zjeść, pojechać "na miasto", wrócić na kolację. Wygrzebanie "ze śpiworowych pierzyn" trochę nam zajęło. Śniadanko: jajeczniczka albo omlecik - pyyychaaaa! Potem jeszcze chwila na blogu i ruszamy!
Nie wiedziałyśmy, ze zwiedzanie Madrytu upłynie nam pod sentencją: na ktorej ławce by tu usiąść? Ale jak się okazało tak to właśnie wyglądało :)
Nie martwcie się! Nie byłyśy az takimi "leniuszkami" aby nic nie zobaczyć! Stanęłyśy na kilometrze 0, przeszłyśmy się Plaza Major,
wtorek, 7 września 2010
w drodze do Madrytu
Naszym pierwszym kierowcą był starszy Hiszpan, który zabrał nas co prawda niewielki kawałek, ale jakże znaczący, ponieważ dojechałyśmy do zjazdu na autostradę. Tam nie musiałyśmy długo czekać, by podwiozła nas pielęgniarka jadąca do pracy. Wysadziła nas na stacji benzynowej gdzie poznałyśmy sprzedawcę nieruchomości. Ów jegomość koniecznie chciał się z nami przywitać po hiszpańsku (dos besos) i zabrał nas aż pod Malagę. Po drodze opowiadał nam trochę o swojej pracy. Na stacji pod Malagą spędziłyśmy prawie godzinę. Zdążyłam nawet rozwiesić ręcznik i kostium (wreszcie wyschły!). Z jednej strony suche rzeczy to bardzo fajna sprawa, ale z drugiej - czekanie zaczęło mnie męczyć i już zaczynały się czarne myśli, że utkniemy tu na dłużej. Aż tu nagle pojawia się wielki samochód i wysiada z niego dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Okazało się, że jedzie aż do Madrytu. Juhu! To jednak był nasz szczęśliwy dzień. Większość drogi do stolicy przespałyśmy, a tam czekała już na nas nasza wspaniała, gościnna gospodyni - Agata:)
piątek, 3 września 2010
Na skałach Gibraltaru
Po spotkaniu, juz w czwórkę, postanowiłyśmy zdobyc lodziarnię Carte D'or, ponieważ zabrałyśy ze stacji benzynowej trochę darmowych karteczek, dzięki którym przy zakupie jednej kulki druga dostawało się gratis :D Znalazłwszy lodziarnię w Ocean Village Complex po prostu rozpłynęłyśmy sie w zimnych słodkościach (niektóre nawet dwa razy :D), ktore o dziwo są większe niż w pospolitych polskich lodziarniach.
Pełne siły, werwy i radości, ze juz jesteśy razem ruszyłyśy w górę.
W górę...
górę....
górę....
górę.....
Az zatrzymała nas bramka, aby iśc jeszcze bardziej w górę ;) (jednak tym razem jeszcze schodów nie było, jeszcze...)
Bramka "kazała" nam zapłacić za wejście po 1 ojro, ale kupując cztery bilety na raz zapłaciłyśmy tylko 3 ojro za naszą całą ekipkę. I znowu ruszyłyśmy w górę....
Po drodze mijając rośłinność gibraltarską, muchy gibraltarskie, turystów wraz z samochodami (mozna tam wjechać autem, co skutkuje licznymi mijankami po drodze) z niemalze całej Europy, fotografując przepięne widoki z coraz to wyzszych pięter ujrzałyśmy - małpę! A więc to prawda, ze w tym miejscu małpy, makaki, zyją na wolności, nie w klatkach, i zupełnie nie boją sie turystów! Co więcej, sa tak bezczelne, ze potrafią wyrwać człowiekowi siatkę posrtfel, torbę lub cokolwiek inego, co wzbudzi w nich zainteresowanie. Świadome tego ryzyka i kary grzywny 500ojro za karmienie małp, pełne strachu omijałyśmy je wielkim łukiem, jednka pare zdjęć musiałam pstryknąć :)
Dalej ruszyłyśmy po schodach w górę! Piękne widoki, niesamowite fortyfikacje, małpy i świadomość dotarcia do celu po półtoratygodniowej tułączce po Europie Zachodniej napawały nas niesamowitą radością, szczęściem i energią pięcia się coraz dalej, coraz wyżej i spełniać kolejne marzenia. Tym samy Europa Point, czyli miejsce na Gibraltarze najbardziej wysunięte na południe stawało się coraz blizsze...
Po drodze jeszcze Murcia "wyprowadziła nas w pole", bo na początku wydawało sie ze właśsnie tam jes ściezka i to taka dla więszych "hard-core'ów", ale nagle się urwała i na końcu pojawiła się małpa. Dlatego postanowiłyśy jednak zawrócić i odnaleźć właściwą drogę. Zwłaszcza, że słońce coraz bardziej chyliło się ku zachodowi a Europa Point chciałyśy koniecznie zdobyć za "widnaka".
Schodząc już z Upper-Rock of Gibraltar zrobiłyśy sobie "krótką" przerwe przy Słupach Herkulesa i przeleżałyśy dobrą chwilę z nogamiw yciągnietymi ku górze. Cudowne uczucie nic-nie-robienia po dotarciu (prawie) do celu :)
W końcu postanowiłyśmy - idziemy na koniec-końców! No i ruszyłyśmy, po drodze trochę zbaczając z trasy, ale ostatecznie ujrzałyśmy Meczel Al-Ibrahim, latarnię Trinity no i punkt widokowy, skąd widać Afrykę! I zgadnijcie co?! Widać ją! Bez żadnych problemów :) No więc cóż mogłyśy zrobić - machamy, machamy, machamy....
W naszych głowach było jeszcze marzenia kąpieli, zatem ruszyłyśmy w strone plazy, poprzez dłuuuugi tunel śpiewając, a raczej wyjąc piosenki typu "Nie czaruj", az dotarłysmy do kapieliska.
Szybka kapiel i ruszamy po plecaki, które zostały po hiszpańskiej stronie - w la Linei (zostawiłyśy bagaze w skrytkach na dworcu autobusowym, jedna skrytka za 3 ojro, potrzebowałyśy dwóch). Jakieś dziwne uczucie mi towarzyszyło, ze chyba ten dworzec nanoc zamykają....Czy zdązymy odebrac nasze pakunki? Oby....
MACHAMY AFRYCE
I tak oto juz w pelnym skladzie udalysmy sie na Rock of Gibraltar by wypelnic nasza misje i pomachac Afryce. Z jednej strony bylysmy niesamowicie szczesliwe, a z drugiej bylo nam troche smutno, bo wiedzialysmy, ze od tej pory bedziemy juz tylko wracac. Zatem nasz cel zostal zrealizowany, ale tak naprawde wielka radoscia i przygoda byla sama droga i gdyby nie ona, to machanie Afryce nie daloby nam az takiej satysfakcji.
życz sobie, żeby długie było wędrowanie,
pełne przygód, pełne doświadczeń.
(...)
Itaka dała ci tę piękną podróż.
Bez Itaki nie wyruszyłbyś w drogę.
Niczego więcej już ci dać nie może.
A jeżeli ją znajdujesz ubogą, Itaka cię nie oszukała.
Stawszy się tak mądry, po tylu doświadczeniach,
już zrozumiałeś, co znaczą te Itaki.