Gibraltar Gibraltarem, ale trzeba jeszcze jakoś wrócić do domu, a przedtem odwiedzić stolicę Hiszpanii czyli Madryt. Dla mnie miał być to czwarty z kolei dzień podróży stopem, bez żadnej przerwy i szczerze mówiąc niezbyt mi się śpieszyło zobaczyć zdziwione miny hiszpańskich kierowców widzących na drodze turystki z wyciągniętymi kciukami. Jedynym pocieszeniem było to, że w Madrycie czekała już na nas Agata Miłosz, a wraz z nią jej wspaniałe mieszkanie. Była więc nawet szansa na suche ręczniki :D Pokrzepiona tą myślą razem z Agathą ruszyłam w drogę.
Naszym pierwszym kierowcą był starszy Hiszpan, który zabrał nas co prawda niewielki kawałek, ale jakże znaczący, ponieważ dojechałyśmy do zjazdu na autostradę. Tam nie musiałyśmy długo czekać, by podwiozła nas pielęgniarka jadąca do pracy. Wysadziła nas na stacji benzynowej gdzie poznałyśmy sprzedawcę nieruchomości. Ów jegomość koniecznie chciał się z nami przywitać po hiszpańsku (dos besos) i zabrał nas aż pod Malagę. Po drodze opowiadał nam trochę o swojej pracy. Na stacji pod Malagą spędziłyśmy prawie godzinę. Zdążyłam nawet rozwiesić ręcznik i kostium (wreszcie wyschły!). Z jednej strony suche rzeczy to bardzo fajna sprawa, ale z drugiej - czekanie zaczęło mnie męczyć i już zaczynały się czarne myśli, że utkniemy tu na dłużej. Aż tu nagle pojawia się wielki samochód i wysiada z niego dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Okazało się, że jedzie aż do Madrytu. Juhu! To jednak był nasz szczęśliwy dzień. Większość drogi do stolicy przespałyśmy, a tam czekała już na nas nasza wspaniała, gościnna gospodyni - Agata:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz