wtorek, 12 października 2010

Ostatni taki stop... 01.09

MADRYT -> GIRONA


1 września. Kto by pomyślał, że jeszcze kiedykolwiek wstanę tego dnia tak wcześnie (6 rano!). Ale jak widać, nawet nie będąc juz uczennicą, czasem zdrazają się rózne powody aby tego dnia właśnie wstać o tak nieludzkiej porze. A powód był prosty - trzeba dostac się do Girony, gdzie jutro ciężka maszyna unosząca sie w powietrzu doprowadzi nas do kraju ojczystego (patrz: Polska, jakby ktoś się juz pogubił ;) ). A poza tym musiałyśmy wyjść z domu naszych gospodarzy w momencie, kiedy Oni do pracy się udawali. Zatem było szybkie mycie, szybkie pakowanie, śniadanko, sprzatanie i .....

W DROGĘ !!!

No, chwilę wcześńiej Kate wypadła bagietka przez okno. Kiedy wychodziłyśmy z mieszkania okazało się, ze zabrali juz ją panowie sprzątacze, wieć para Kaś startowała z deficytem bagietkowym ;)


Na dziedzińcu budynku mieszkalnego naszych gospodarzy prócz zwyczajnego placu zabaw dla dzieci znajdował się równiez basen.

Wszystko zapowiadało się naprawdę bajecznie.Zajdłyśmy cukierka od DHC, aby było to kolejny "lucky day". Wsiadłyśmy w metro-tramwaj, potem pociąg i wysiadłyśy na obrzeżach Madrytu (oczywiście nie obyło się bez przygód - do którego pocągu mamy wsiąść i gdzie wysiąść, ale zaprawione w podrózowaniu jakoś sobie poradziłyśmy). Po ok 20 minutach marszu dotarłyśy do miejsca skad żekomo miałyśmy złapać jakieś auto jadące w stronę Barcelony. Po ok 15 minutach okazało się, ze jednak to nie całkiem ta droga. POstanowiłyśy zmienić miejscówkę. Tak też uczyniłyśmy. No to czekamy!



Czekamy...



...czekamy...



...czekamy...



...a czas leci....



...a my czekamy...



...zatrzymują się jakieś TIRy i proponują podwózke ale tylko dla 1 osoby a nas jest przeciez cała 4!...

...czekamy...

...



jest! zatrzymał się! Szybko z Murcią wsiadamy do TIRa jadącego do Saragossy. Jakze oczekiwany to środek transportu! Az 2 godziny go wypatrywałyśmy! Ale jedziemy :) Nasz kierowca okazł się być Portugalczykiem, który spędził 11 lat swojego zycia w USA - nasłuchałyśy sie z Murcią jakie to stany sa pięne i warto tam pojechać (zwłaszcza do Disneylandu). Przy okazji zaprosił nas do Portugali (no prosze, to juz kolejne zaproszenie do kolejnego kraju :)).



Na postoju pośrodku niczego, Murcia zagadała do pewnego kierocwy samochodu osobowego. Okazło się, ze jedzie az do Barcelony! No to co zrobiłyśy? Przeprosiłyśy naszego Portugalczyka (który notabene częstował nas jogurtami i ciastkami prosto z Portugalii bo tam taniej, prócz paliwa) i ruszyłyśmy dalej z Hiszpanem. bardzo sympatyczny, ale widac było, ze ma problemy z wymową i poruszaniem się - a moze to skutek długiej jazdy autem. Po prowadząc wyglądał na bardzo spiętego. No ale koniec-końców byłyśy w drodze i to coraz blizej celu, po tak niefortunnym poranku.



Umówiliśmy się, ze wysiadamy na stacji zaraz przed Barceloną. Na nasze neiszczęście nasz kierowca przejechał tę stację i wysadził nas w marnym miejscu. Noa le cóz robić? Stanęłyśy i łapiemy. A czas mija...



Po jakiś 30 minutach zatrzymała się Kobieta - Anioł. Uświadomiła nas, ze to niezbyt fortunne miejsce i zaproponowała podwózkę ok 2 km na lepsze miejsce, przez które pzrejezdzają ludzie jadący do Girony na lotnisku. Nie miałyśy nic do stracenia więc wsiadłyśmy :)



Wysadziła nas w bardzo dobrym miejscu. Nawet nei stałyśmy 10 minut iz atrzymał się Barcelończyk jadący na lotnisko, a przynajmniej w tamtym kierunku. Niestety okazało się, ze nie mówi ni w ząb po angielsku! Trochę po francusku. Ale nasz francuski też nie jest na wysokimpoziomie więc było cięzko! Aczkolwiek ten młody chłopak (ok 28 lat) wpadł na genialny pomysł - rozmawialiśy poprzez google translator w jego komórce!. Kto by pomyślał, ze nasz ostatni stop będzie tak zaskakujący. Pytał się nas gdzie będziemy spać, jeść kolację - wydaje mi się ze jeszcze chwila i by nas gdzies zaprosił ;) A moze tylko mi się wydaje... :)



W kazdym razie odtstawił nas pod same drzwi wejściowe portu lotniczego w Gironie. Na zakończenie - 2 bessos i pamiątkowe zdjęcie :) Ach, Ci Hiszpanie. Kontakty z Nimi są takie ekscytujące, miłe i proste.


Wybiła godzina 20.00. Dwie Kasie były nadal w podrózy. Napisały nam, ze jeszcze 2 h i się zobaczymy. Zrobiłyśy z Natalią zwiad i czekałyśy na nasze kompanki.


W końcu! są! cóż za piękna klamra tematyczne - widzimy jak wjezdzają na lotnisko na wózku bagazowym ;)



Postanowiłyśmy zagotować sobie wrzątek na herbatę, kisiele, budynie, zupki czy co tam kazda z nas miała i udać się na spoczynek. Oczywiście w nietypowym miejscu, bo zaraz przy pasie startowym...

1 komentarz:

  1. ej już zapomniałam o tej bagietce :P chciałam tylko ją złamać na pół i nie nakruszyć, a tu taka tragedia

    OdpowiedzUsuń