wtorek, 12 października 2010

na lotnisku jest jak w domu;)

Chociaż wyprawa nauczyła nas, że będąc w drodze ZAWSZE ma się przygody, to wcale nie znaczy, że nie można ich przeżywać chwilowo nie ruszając się z miejsca;) Tak właśnie było w przypadku naszego pobytu na lotnisku w Gironie.

Tym razem z powodu denerwujących ostrych świateł na terminalu, a przede wszystkim ze względu na dużą liczbę amatorów spania na lotniskowych siedziskach postanowiłyśmy zorganizować sobie nocleg w nieco innych warunkach. Miałyśmy namiot i postanowiłyśmy z niego skorzystać. W taki oto sposób pierwszy raz spałam koło pasa startowego :D



Oczywiście mimo noclegu w namiocie nie miałyśmy oporów by korzystać z terminalowych luksusów takich jak np. łazienka.



Rano wstałyśmy bez wielkiego pośpiechu. Dziewczyny planowały udać się na zwiedzanie Girony, ja postanowiłam sobie odpuścić z myślą, że i tak prędzej czy później się tam wybiorę. Jednak jak się okazało również i moim towarzyszkom podroży na razie nie było dane podziwianie uroków tego miasta, ponieważ spóźniły się na autobus. Skutkiem była większa ilość czasu na zrobienie obiadu, dość oryginalnego jak na lotniskowe warunki. Na resztkach gazu zalegających w naszej butli ugotowałyśmy makaron z sosem. Czy ktoś z Was kiedyś gotował na lotnisku;>?



Tę jakże wykwintną potrawę oczywiście ze smakiem zjadłyśmy:)



Nie minęło wiele czasu jak trzeba było już stawić się na odprawie i wsiadać do samolotu. Lot nam się trochę dłużył i trochę bałyśmy się jaka to pogoda będzie w naszym ukochanym kraju. No cóż... Gdańsk powitał nas zimnem i deszczem, ale mimo wszystko - dobrze wrócić w domu:):):)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz