Dzień następny zapowiadał się dość prosto: wstać, zjeść, pojechać "na miasto", wrócić na kolację. Wygrzebanie "ze śpiworowych pierzyn" trochę nam zajęło. Śniadanko: jajeczniczka albo omlecik - pyyychaaaa! Potem jeszcze chwila na blogu i ruszamy!
Nie wiedziałyśmy, ze zwiedzanie Madrytu upłynie nam pod sentencją: na ktorej ławce by tu usiąść? Ale jak się okazało tak to właśnie wyglądało :)
Nie martwcie się! Nie byłyśy az takimi "leniuszkami" aby nic nie zobaczyć! Stanęłyśy na kilometrze 0, przeszłyśmy się Plaza Major,
posiedziałyśy w ogrodach czy pałacu,
obejrzałyśy Temple De Debot, kilka fotek z Don Kichotem na Plaza Espana, spacer na Grande Via (i obowiązkowo lody, tym razem w MacDo) następnie krótka (ok 1h!) drzemka w parku oraz Dworzec Atochia (tam gdzie był zamach terrorystyczny i gdzie rosną egoztyczne, przynajmniej dla Polaków, rośłiny w środku budynku).
I wreszcie! wracamy do naszej oazy spokoju. Po drodze zakupy - znów robimy ciasto dla naszych gospodarzy :)
Kolacja. Była pyszna. Oprócz naszej czwórki, Agaty i Diego przyszła Magda i Phelippe. Zajadaliśy hiszpańskie przysmaki i próbowaliśy obejrzeć nasze do tej pory zrobione zdjęcia. nie udało się! nie daliśy rady dojść nawet do połowy. Dlaczego? Bo było ich juz az tak duzo!
Pokrzepione strawą i rozmową, pozegnaliśy Magde i Phelippe i udałyśy się do krainy snów, gdyz jutro czeka nas ostatnia podroz stopem.
Ostatnie 702 km. Jak to będzie? Kogo spotkamy? Czy uda nam się zrealizować plan? Te wsyztskie nurtujące pytania jednak muszą zaczekać do jutra. Dzisiaj i tak niczego nie rozwiązemy -> idziemy spać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz