piątek, 3 września 2010

przeklęta Cartagena

Jak juz wiecie Agatha i Koza dotarly do Giblartaru. Natomiast ja i Murowana to calkiem inna historia...

Generalnie zlapac stopa w Hiszpanii jest cholernie trudno. Hiszpanom w ich hiszpanskich glowkach nie miesci sie zupelnie, ze mogliby z wlasnej woli zabrac do swojego samochodu kogos OBCEGO. I nie liczy sie dla nich, czy o podwozke prosza dwie niewinne niewiasty czy zgraja osilkow. Po prostu maja zadade, ze nie biora nikogo i tyle. Nigdy nie podejrzewalam ich o taki sposob myslenia. I powiem Wam, ze to nawet nie bylo wkurzajace, to bylo po prostu smutne, ze slynacy z goscinnosci i otwartosci narod nie jest w stanie pomoc dwom zblakanym autostopowiczkom.

No ale do rzeczy! Jakims cudem udalo nam sie znalezc kilka osob, ktore najczesciej z bolem i po dlugich namowach, ale przewozily nas kawalek. A wsrod tych szczesliwcow byli:
- pani z dzieckiem jadaca w odwiedziny do mamy
- babka, co miala chlopaka Niemca
- dwoch Włochow, ktorzy chociaz sluchali dobrej muzy, to wysadzili nas pod mostem na srodku autostrady
- pani-safari
- malzenstwo jadace na wakacje do Alicante
- Rosjanin, ktory kupil nam w prezencie TORT
- 2 braci
- mlody milosnik dziwnej muzyki (cytuje tekst 15-minutowej piosenki - "ligaligaligaligaligaligaliga..."

I tak oto o godzinie 22 znalazlysly sie z Murowana w Cartagenie. Przez 1,5 h czekalysmy na dziewczyny i zastanawialysmy sie gdzie bedziemy spac. Niestety okazalo sie, ze tej nocy sie nie spotkamy. Wyszlo tez na jaw, ze Cartagena, chociaz nad morzem sie znajduje, to plazy nie ma tam ani kawalka. Zapytalysmy wiec pewnej mlodej dziewczyny, czy sa tu jakies hostele lub campingi. Niestety byl tylko hotel, ktory kosztowal skromne 59 euro za noc. Niestety nasz budzet nie byl gotowy na takie luksusy. Z zawiedzionymi minami podziekowalysmy dziewczynie za informacje i zaczelysmy sie zastanawiac, co dalej. Ona chyba sie zorientowala, ze na taki nocleg nie bedziemy mogly sobie pozwolic i za kilka minut wrocila i dala nam 12 euro ze slowami, zebysmy nie spaly na ulicy. I tak wlasnie razem z Murowana zostalysmy zebraczkami;)

Za otrzymane pieniadze zafundowalysmy sobie autobus na plaze i tam spedzilysmy noc.

Byc moze zastanawiacie sie czemu ta notka zatytulowana jest "przekleta Cartagena" skoro w przeciwienstwie do innej Agaty i Kasi do niej dotarlysmy. Otoz dotrzec to jedna sprawa, ale wydostac sie... To juz zupelnie inna.

Zmeczone po beznadziejnym dniu poprzednim i zasmucone tym, ze nie udalo nam sie spotkac z reszta ekipy, ale mimo to pelne nadziei na nowy lepszy dzien ruszylysmy na najblizsza stacje benzynowa. Niestety znalezienie kierowcy nie bylo sprawa latwa. Nawet jak ktos jechal w nasza strone to nie chcial nas zabrac. W koncu zlitowalo sie mlode malzenstwo, ktore podrzucilo nas na nastepna stacje benzynowa. Sprawa jest o tyle ciekawa, ze chociaz nie mieli miejsca na nasze bagaze to poprosili ludzi z innego samochodu by je zabrali. Tak oto 2 stopami na raz w jednym my w drugim plecaki dotarlysmy na nastepna stacje. Kolejne podwozki byly niezwykle krotkie:
- londynczyk mieszkajacy w Hiszpanii
- walijskie malzenstwo na emeryturze
- czeski TIRowiec

Az w koncu z Murci usmiechnelo sie do nas szczescie i mloda para jadaca na wakacje podwiozla nas calkiem sporo, bo jakies 200 km. Zgodnie z nasza prosba wysadzili nas na stacji bezynowej. Pelne nadziei, ze teraz bedzie juz z gorki zabralysmy sie do pytania ludzi, w jakim kierunku jada.

Nadzieje okazaly sie zludne. Na stacji REPSOL spedzilysmy 5!!!!!!!! tak 5!!!!! godzin. Poznalysmy tam litewska autostopowiczke, ale to calkiem inna historia, moze opowiemy ja przy innej okazji. W kazdym razie zadomowilysmy sie juz na tym Repsolu. Podladowalysmy telefony, wywiesilysmy mokre reczniki, zjadlysmy obiad (w sensie bagietke z serkiem topionym - a cozby innego)... Nawet zaprzyjaznilysmy sie z panem obslugujacym stacje, ktory rowniez pytal sie wszystkich kierowcow, dokad jada i czy moga nas zabrac. Zniechecone dlugim czekaniem poczulysmy silna zazdrosc, ze Agata i Kasia sa juz na Gibraltarze. Zapowaiadalo sie ze spedzimy kolejna noc osobno...

Jednak tuz przed godzina 19 jak z nieba spadl nam Miguel i jego zona. Zabrali nas w okolice Grenady i tam spedzilysmy noc.

Rano powiedzialam do Natalii - "wiem czemu nam nie szlo! nie jadlysmy cukierkow od Cobry." Tak wiec rozpoczelysmy dzien wlasnie od nich. Nie minelo pol godziny, a znalazlam Hiszpana, ktory jechal do Malagi, czyli zdecydowanie w nasza strone. Ale byl pewnien problem - Carlos nie chcial nas zabrac. Byl to facet tak pod 60-tke, a strzelil mi gadke typu, ze mama go uczyla, ze sie nie rozmawia z nieznajomymi, a co dopiero brac ich do samochodu! Tego bylo juz dla mnie za wiele. Nie znioslabym kolejnego ciezkiego dnia. Z tej zlosci i bezsilnosci po prostu sie poplakalam i wygarnelam pare rzeczy Carlosowi. I wtedy stal sie cud - powiedzial, ze nas zawiezie! Wiec jednak warto czasem sie poryczec;) Murowana nawet zapytala, czy zrobilam to specjalnie:P

Po drodze okazalo sie, ze Carlos jedzie troche dalej niz Malaga i wysadzil nas w zasadzie jakies 30 km do Gibraltaru. Tam juz sam znalazl nas Kubanczyk z zona i synkiem Danielem i zabrali nas pod sama granice, gdzie spotkalysmy sie wreszcie z Kasia i Agata. Jak dobrze byc znowu razem i to na Gibraltarze:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz